Ręka w górę, kogo szlag nie trafił po otrzymaniu maila od nadawcy oznaczego “noreply”. Podobnie uważa Michael Linthorst, CEO swojsko brzmiącego przedsiębiorstwa Copernica Marketing Software.
Linthorst wyłożył pięć ważnych argumentów za tym, aby każda szanująca się firma omijała adresy typu no-reply.
Po pierwsze, używanie no-reply może prowadzić do wpisania domeny nadawcy w poczet spamerów. Wiele osób odpisuje na niechciane maile – informując, że nie zamówiło korespondencji. Jeśli nie są w stanie zgłosić tego faktu w prosty sposób najpewniej oznaczą otrzymaną wiadomość jako spam.
Po drugie, adresy no-reply tworzy się często w celu ucieczki od informacji zwrotnych np autoresponderów informujących o tym, kto jest na urlopie, a kto już w danej organizacji nie pracuje. Poza tym, dowiemy się także, które adresy w naszej bazie danych są nieaktualne. Wbrew pozorom to cenne informacje – warto je zbierać i wykorzystywać.
Po trzecie, nikt nie dodaje do swojej książki adresowej nadawców “no-reply”. To kolejny powód, który osłabia domenę nadawcy w cyfrowych oczach algorytmów antyspamowych. Bardzo często może to także oznaczać, że maile wygenerowane przez zwykłych pracowników nie przebiją się przez wcześniej ustawione zapory spamowe.
Po czwarte, w niektórych krajach posiadanie tego typu adresów jest zwyczajnie nielegalne. Możemy spodziewać się, że z czasem coraz więcej krajów na świecie zdecyduje się wprowadzić takie regulacje.
Po piąte, korzystanie z adresów no-reply kreuje wizerunek firmy aroganckiej w stosunku do swoich klientów. Tak jednostronna forma komunikacji w czasach social media może być odbierana tylko w jeden właściwy sposób – jako niechęć to wysłuchania krytycznych uwag. Zamieszczając informacje “proszę nie odpowiadać na tę wiadomość” dajecie swoim klientom jasny sygnał, że nie liczycie się z ich głosem.
Według mnie otrzymywanie każdego spamu jest wkurzające, sprawą drugorzędną jest wtedy, że było to z adresu no-reply – ja osobiście nie zwracam na to uwagi. Sprawą dyskusyjną jest natomiast, czy posiadanie takiego e-maila jest aroganckie, często firmy mają na takim e-mailu newslettera i po za wysyłką nikt takiego e-maila nie obsługuje. Wtedy tworzą dwa odrębne jeden kontakt/biuro/office – jak to sobie nazwiemy i na tym e-mailu prowadzą korespondencję i obsługę klienta, a no-reply służy tylko do wysyłki informacji handlowych i nie powinno tu być problemu, kiedy adresat wiadomości z takiego e-maila wyraził na to świadomie zgodę… jednakże często, gęsto ludzie podpisują różne druczki lub zaznaczają okienko zgody nie wchodząc do regulaminu zamieszonego obok, a później zdziwieni “jak to ja wyraziłem zgodę” – no tak tylko to było czcionką nr 8 :), albo “misiu” w ogóle tego nie przeczytałeś, a teraz pretensje. W takim przypadku to pretensję mieć należy tylko do siebie…
lipa
Najgłupszym w świecie pomysłem jest ustawienie NO REPLY w spamie. np . znana sieć wizz air – pozakupie na ich stronie biletu , zostaje on generowany automatycznie i wysyłany z adresu NO REPLY zeby nik nie odpisywał na ten adres. No i to ma jakiś sens bo po co gadać z automatem?!? 😉 Ustawienie “no reply ” jako spam w tym przypadku skutkuje tym że nasz bilet nie trafi do nas bezpośrednio tylko do spamu a my bedziemy się wkurzać że nie otrzymaliśmy biletu… no bo kto pamieta za kazdym razem żeby sprawdzic spam?!?