Marketing Pilgrim słusznie zauważył, że native advertising to kolejny “buzz word”, czyli słowo wytrych, z kategorii wybitnie nadużywanych przez zbyt nazbyt wolnomyślicielskie umysły marketingowców.
O tym, czym jest native advertising zastanawialiśmy się już pół roku temu. Cała sprawa kręci się bardzo blisko kontent marketingu i klasycznych artykułów sponsorowanych.
Zwrot native advertising może być tłumaczony wprost jako reklama natywna lub jako “reklama tubylcza”. Jak na razie w Polsce temat nie został szerzej podjęty, ale wszystko przed nami.
Jak zawsze w takich wypadkach większość pojęć szybko się przyjmuje, trafia do zawodowego slangu, zaś używanie go jest utożsamiane z posiadaniem kompetencji zawodowych.
Aby pokazać jak szybko nowe pojęcia tracą ostrość (o ile kiedykolwiek ją miały) eMarketer przepytał zawodowych marketingowców o znaczenie pojęcia właśnie “native advertising”. Dodatkowo, odpowiedzi wskazują na pewną formę praktyki ukrytą pod danym pojęciem.
Jak się okazało, dla 93% osób native advertising oznacza integrację treści marketingowych na stronach wydawców. Dla 86% są to treści inspirowane przez dział marketingu danej firmy, ale puszczone oficjalnie przez wydawcę.
Z kolei 79% badanych wierzy, że jest to raczej artykuł sponsorowany z odpowiednim oznaczeniem. 68% twierdzi, że to po prostu treści tworzone pod kątem potrzeb czytelników. 64% respondentów twierdzi, że to niestandardowa jednostka reklamowa.
61% uważa, że native advertising to kontent marketing i tyle. W końcu 54% marketingowców sądzi, że jest to wysoko zautomatyzowana forma reklamy polegająca na publikacji różnorodnych treści.
I co tu wybrać? W tym wypadku, jak sądzę, mądrze będzie przychylić się do głosu najliczniejszej większości.