To nie pomyłka w tytule, nie jesteśmy świadkami walki urzędów z obywatelami, ale równorzędnej bitwy, gdzie obie strony są siebie warte.
E-przedsiębiorcy nie są tu jakimś chwalebnym wyjątkiem, zaś ostatnie decyzje
UOKiK dotyczące handlu internetowego pokazują, że walka trwa w najlepsze.
Ci, którzy pamiętają początki polskiego handlu internetowego wiedzą, jak wyglądały
ówczesne regulaminy w sklepach internetowych oraz w portalach aukcyjnych. Z racji,
że był to rynek sprzedającego, sklepy nie chciały brać odpowiedzialności właściwie
za nic.
Zapisy w treści: “sklep nie ponosi odpowiedzialności za kolor produktu, który może
różnić się na fotografii od rzeczywistego, oraz w zależności od ustawień monitora
kupującego” lub “sklep nie ponosi odpowiedzialności za firmę kurierską” (z którą
ma umowę i jako jedyny może składać reklamacje) przeszły do klasyki.
Objawem tamtejszej mentalności były, a nawet wciąż są, portale pokroju
Pobieraczka, który długo stawiał odpór swoim “klientom” i urzędom regulacyjnym.
Od czasu tamtych złotych czasów dla przedstawicieli raczkującego e-commerce ilość
klauzul zakazanych rośnie w szybkim tempie, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta
to sprawna maszynka do czytania regulaminów i nakładania kar.
Z jednej strony mamy przedsiębiorców, z których spora część z lubością przerzuca
na konsumentów i resztę społeczeństwa wszelkie możliwe do przerzucenia koszty
prowadzenia działalności gospodarczej, z drugiej zaś ślepo regulujące urzędy.
W tym drugim przypadku za esencję problemu może posłużyć bezwzględny nakaz przyjmowania używanych produktów w e-marketach budowlanych, o czym przekonał się Leroy Merlin. Wszak urząd tylko ślepo stosuje prawo i nie będzie wnikał, co market budowlany zrobi z pociętymi płytami lub wygiętymi gwoździami, gdy kupujący rozmyśli się co do koloru ściany w ciągu 10 dni od daty zakupu.
I tak trwa gonitwa, między co sprytniejszymi przedstawicielami biznesu, a urzędami, które surowo dopasowują przepisy do owych najsprytniejszych, zaś ich karb odczuwamy wszyscy.
Kiedyś jeden z polityków słusznie zauważył, że w Polsce przepisy drogowe, szczególnie te dotyczące ograniczenia prędkości, układane są z myślą o gniewnych łysogłowych młodzieńcach za kierownicą maluchów wyposażonych w opony niemniej łyse i puste w środku, niż rzeczone wcześniej głowy.
Podobnie jest z przepisami regulującymi inne sfery życia. Pytanie kto tu jest winny – łysi obywatele, czy zakapturzeni urzędnicy?